Henryk Wroński na xportal.pl dobrze wyjaśnia, dlaczego amerykańskie filmy potrafią wywołać u widzów nawet pozytywne wartościowanie agresji na słabsze kraje.

  (…) Lenin słusznie zauważył, że najważniejszą z punktu widzenia polityki sztuką jest kino.  Jego masowość i łatwość, z jaką wpływa na emocje odbiorcy predestynują je do propagowania zgodnych z intencjami politycznymi postaw i wartości. (…) mistrzostwo w tej dziedzinie osiągnęli (…) Amerykanie, szczególnie na polu zrealizowanych z rozmachem filmów wojennych. Nietrudno identyfikować się z bohaterami (zawsze „naszymi” i pozytywnymi) prowadzącymi heroiczną walkę z wrogiem (zawsze „innym” i złym) w czarno-białych wojennych realiach, którzy zawsze dzięki poświęceniom, odwadze i duchowi patriotyzmu ostatecznie odnoszą zwycięstwo.

Choć sama wojna może być ukazana jako niesłuszna i niesprawiedliwa, żołnierz amerykański zawsze stoi po stronie dobra, dąży do ocalenia człowieczeństwa w nieludzkich warunkach („Pluton”) nawet przypadki okrucieństwa tłumaczyć można okolicznościami, w których znalazł się nie ze swojej winy („Czas Apokalipsy”).  Co więcej, szczególnie w filmach stanowiących rozliczenie z wojną wietnamską ofiary i kaci są zrównywani poprzez ukazanie tragicznych, złamanych przez wojnę, wykorzystanych i porzuconych przez własny kraj  postaci weteranów („Urodzony czwartego lipca”, „Forrest Gump”).

Wróg to najczęściej masa identycznie wglądających żołnierzy pozbawionych indywidualnych cech i własnych motywacji.  Doskonale nadają się do upostaciowania Zła – niemieckich nazistów, komunistów wietnamskich, Japończyków podpalających Azję. Zło zawsze jednak zostaje pokonane przez dzielnych chłopaków kroczących pod gwiaździstym sztandarem. Nie trzeba pokazywać, co następuje dalej – Pax Americana, demokracja, cola i hamburgery. Bóg jest w swoim niebie, Ameryka na ziemi – wszystko w porządku ze światem.  
Całość na: http://xportal.pl/?p=27694